Budżet obywatelski w obecnych realiach – „poczucie sprawczości” czy „iluzja”?

W lokalnych mediach ukazały się relacje z debaty „Co ja mogę?”. Przy jej okazji poruszono kwestię tzw. „Budżetu obywatelskiego”. Nie byłem uczestnikiem tego wydarzenia, ale przekaz medialny niestety nie dostarczył żadnych argumentów „za”. Właściwie jedynym z powtórzonych w mediach argumentów zwolenników był ogólnik „poczucie sprawczości” i wskazanie, że BO to ważny element partycypacji społecznej.

Mimo, iż uważam, że budżet obywatelski jest dobrą ideą, pozwolę nie zgodzić się z tym, że byłby „sprawczy” oraz był warunkiem sine qua non rozwoju społeczeństwa obywatelskiego. Poniższą polemikę oprę na konkretach a nie ogólnikach, które powtarzają wspomniane na początku artykuły prasowe.

W obecnym stanie prawnym Budżet Obywatelski jest instytucją nieznaną żadnej ustawie. W gminach, w których istnieje, organizowany jest jako zwykłe konsultacje społeczne. Zgłaszane postulaty nie są wiążące dla organu wykonawczego. Ciężko mi takie „poczucie sprawczości” nazwać czymś więcej niż „iluzją”.

Nasze społeczeństwo przez lata żyło w iluzji Konstytucji PRL z 1952 roku. Nota bene to świetny przykład na to jak konstytucjonalizm (dawniej nauka o państwie) był traktowany w socjalistycznych państwach, ale też przykład na to jak potem pewne instytucje wpajają się w świadomość społeczeństwa. Ustawa zasadnicza B. Bieruta (z odręcznymi notatkami J. Stalina) notorycznie przegrywała ze zwykłymi ministerialnymi rozporządzeniami. Po 34 latach od jej wejścia w życie, w swoim pierwszym wyroku, Trybunał Konstytucyjny świetnie pokazał jak ten niby najważniejszy akt prawny był lekceważony. Autorzy rozporządzeń wykraczali dość istotnie poza delegację ustawową. Przez lata wystarczyło wydać rozporządzenie i takich rozporządzeń, które miały regulować sprawy właściwe dla sejmowej ustawy było bardzo dużo. To wtarło się głęboko w społeczeństwo. Konstytucji III RP zwykły obywatel nie tylko nie zna, ale brakuje mu dumy typowej dla Amerykanów z tych wszystkich hollywoodzkich produkcji. Tamtejsza iluzja nadal pokutuje.

Dlaczego o tym mówię? Iluzja „sprawczości” w skrajnym przypadku może łatwo podważyć zaufanie do instytucji państwa, mechanizmów partycypacji i wpajać poczucie bezsilności. Uważam, że byłaby to niepowetowana szkoda gdyby coś takiego się stało.

Dopóki nie powstaną mechanizmy, które umożliwią obywatelowi ścieżkę odwoławczą w przypadku braku realizacji wybranego projektu, będzie to zwykła umowa polityczna władz z mieszkańcami. Umowa, której sankcja będzie miała tylko wymiar polityczny i która będzie mogła być dowolnie łamana i zrywana. Budżet Obywatelski musi wprowadzić, regulować i chronić dobra ustawa. Nawet nie trzeba złej woli aby zwykła umowa polityczna sprawiła, że ludzie poczują się oszukani, rozgoryczeni i zwątpią w to, że cokolwiek od nich zależy. Wystarczy, że spośród kilku wybranych projektów znajdzie się taki, który utrudni życie kilku jednostek, w których sąsiedztwie miałoby powstać coś co by im zakłóciło skutecznie życie. Rada Miejska albo burmistrz mogą wtedy chcieć (a wręcz w niektórych sytuacjach powinni) taki projekt odrzucić. W mieście, w którym sąsiedni mieszkańcy protestują przeciw strzelnicy istniejącej dziesiątki lat lub lokalowi gastronomicznemu wydaje się to prawdopodobne (nie oceniam po której stronie leży racja).

Inną kwestia jest to, że społeczeństwo dostanie ogryzek z wykwintnego stołu. Zaangażuje się w walkę o te resztki w czasie, w którym władza będzie rozdzielać wykwintne dania. Czym jest procent w stosunku do całości? Tak naprawdę wiele da się przykryć w tak małej społeczności, w której działaczy zaangażowanych w watchdogging zliczyć można na palcach jednej ręki. Poza tym wiele ważnych dla mieszkańców spraw kosztuje więcej niż ten procent a często pociąga dodatkowe koszty w okresie rocznym.

Nie brak też opinii, że budżety obywatelskie nie aktywizują tych, którzy nie są zaktywizowani. Można odnaleźć projekty wybrane do realizacji w Polsce, których inicjatorami są np. radni. W ramach budżetów obywatelskich.

Wreszcie, lansując budżet obywatelski zapomina się o tym co ustawa zna i co zdaje egzamin. Zapomina się m.in. o powoływaniu osiedli i o inicjatywach lokalnych. Rada osiedla czy zgromadzenia mieszkańców decydujące o swoim otoczeniu to chyba jest prawdziwy przykład zasady pomocniczości, która jest jedną z ważniejszych zasad ustrojowych. Nie myśli się o tym, że dobry statut (a nie archaiczny jak nasz) może w wielu kwestiach ułatwić kontakty na linii władza-mieszkańcy. Nie korzysta się też z obywatelskiej inicjatywy uchwałodawczej, którą mamy od marca 2015 r. Są możliwości, z których się nie korzysta.

W przypadku jednostek pomocniczych nikt nie podnosi, że archaiczny miejski statut pozwala takie osiedle założyć na wniosek aż 1/3 mieszkańców planowanego osiedla. Nie ma pokazanych możliwości i zachęt a nie dość, że można byłoby wybrać radnych osiedlowych, którzy by byli w przyszłości konkurencją dla obecnych radnych czy burmistrza, to jeszcze takie osiedla mogą mieć wydzieloną w budżecie kwotę na realizacje zadań publicznych. Zresztą zamiast radnych osiedli mogą działać zgromadzenia mieszkańców w realiach złotoryjskich. To działa świetnie w gminach wiejskich. Czasem goszczę na imprezach wiejskich i zazdroszczę tego „społeczeństwa obywatelskiego” w sołectwach. Z nich bierzmy przykład, bo warto.

W przypadku inicjatywy lokalnej od 7 lat Rada Miejska w Złotoryi pozostaje w bezczynności prawotwórczej (na która przysługuje de facto skarga do sądu administracyjnego – art. 101 u.s.g.) i wbrew obowiązkowi nie przyjmuje uchwały w sprawie kryteriów oceny projektów inicjatywy lokalnej. Oznacza to, że wbrew prawu blokuje się możliwość skorzystania z tej instytucji wszystkim mieszkańcom! Czym się różni inicjatywa lokalna od budżetu obywatelskiego? Autorzy projektów uczestniczą fizycznie lub finansowo w ich realizacji. Projekty wybiera komisja i nie ma przeszkód aby powołać do niej chętnych mieszkańców. Inicjatywa lokalna z powodzeniem działa w gminie Lwówek Śląski gdzie w zeszłym roku wybrano 35 projektów na łączną kwotę 100 tysięcy złotych. Takimi projektami może być np. pomalowanie szatni klubu, urządzenie świetlicy, organizacja imprezy poprzez montaż ławek i elementów małej architektury czy nawet budowa dróg.

W przypadku małych i średnich gmin dobrze zorganizowana inicjatywa lokalna może zrobić dużo więcej dobrego dla pobudzenia aktywności mieszkańców niż budżet obywatelski. Dziwi mnie, że mimo, iż ten temat poruszyłem ze dwa razy na łamach tego portalu nikt z aktywistów nim się nie zainteresował. Nie jest to takie PR-owe jak budżet obywatelski, ale jest ciekawą opcją i co najważniejsze regulowaną przez ustawę o działalności pożytku publicznego i o wolontariacie.

Oblanym testem dla BO był „budżet obywatelski” województwa („Aktywny Dolny Śląsk”). Niestety próżno odnaleźć choćby jeden projekt zgłoszony przez mieszkańców Złotoryi. Choć akcja województwa ograniczała się właściwie tylko do sportu i turystyki, to taki stan rzeczy i brak dyskusji publicznej w tym temacie budzi moje wątpliwości co do tego czy BO okazałby się sukcesem.

Reasumując, budżety obywatelskie z idei nie są złe, ale dopóki nie będą wprowadzone i regulowane w ustawie, to nie wykorzystają potencjału. Brak dyskursu w Złotoryi na temat możliwych do wykorzystania już uregulowanych instytucji jest niepokojący. „Budżet obywatelski” przykrywa inicjatywę lokalną, tworzenie osiedli czy potrzebę podjęcia prac nad nowym Statutem, który wyznaczy kierunek współpracy władz z obywatelami. Korzystając z instytucji, która nie jest chroniona ustawą, można w społeczeństwie niestety pozostawić co zupełnie przeciwnego niż „poczucie sprawczości”. Oczywiście można zaufać, że wszystko będzie dobrze, ale jak pokazuje życie polityczne w naszym kraju różnie z tym bywa.

Jestem świadom, że niektóre osoby odbiorą to jako atak na Budżet Obywatelski i odniosą się argumentami ad personam i ad hominem. Jednak tekst napisałem raczej z myślą o osobach, które chcą naprawdę merytorycznie dyskutować. Polemika może prowadzić do wypracowania czegoś optymalnego a może nawet do powstania postulatów de lege ferenda i zainicjowania procedury legislacyjnej na państwowym szczeblu. Nigdy nie byłem ani nie będę przeciwny inicjatywom, które zwiększają zaangażowanie społeczne i poprawiają jakość debaty publicznej. Świadome społeczeństwo odbieram jako ogół ludzi, którzy rozumieją podejmowane decyzje, w decyzjach widzą zagrożenia i szanse, rozróżniają przyczyny i skutki. To społeczeństwo, które nie ulega populizmowym postulatom, ale podchodzi krytycznie i realistycznie do tego co się dzieje. Jako obywatel i ja mam prawo zabrać głos, do czego zachęcam i innych.

Komentarze

komentarze