Demokracja internetowa – felieton naczelnego

Obserwuję Twittera. Zdarza mi się samemu „ćwierkać”. Zauważam niespotykaną ilość hejtu kierowanego do osób, które są nie po myśli konkretnym środowiskom. Czy to oznacza, że naprawdę wielu ludzi tak się do nich odnosi? Niczego nie można nie doceniać, ale też nie można przeceniać.

Wchodzę na profil Adama Bodnara, który od 2015 roku jest Rzecznikiem Praw Obywatelskich a którego kandydaturę poparto ponad 200 polskich organizacji pozarządowych (w tym wiele bardzo znanych, m.in. Helsińska Fundacja Praw Człowieka czy Sieć Obywatelska Watchdog Polska). Ataki jak na jakiegoś kontrowersyjnego decydenta. Twitty z żądaniami dymisji, twitty z twierdzeniami, że broni komuchów, próby dyskredytowania, jak i ataki na jego zastępczynię, która kordynuuje projekt „Trzymam stronę kobiet”. Wiadro pomyj, często niemerytorycznej krytyki.

Patrzę kto pisze. Często osoby niepodpisane własnym imieniem i nazwiskiem. Często z liczbą obserwujących na poziomie kilku czy kilkunastu użytkowników. Jakiś czas temu, jedna ze specjalistek marketingu sektora publicznego, wytropiła dość liczną sieć twitterów botów, które miały zaatakować osoby polityków opozycyjnych czy niezależne środowiska. Od lat słyszy się, że różne organizacje, firmy potrafią opłacić ludzi, którzy będą hejtować albo promować wybrane produkty, wybrane osoby. Znane są także przypadki subordynowanych akcji wymierzonych przeciwko określonym osobom, firmom, produktom.

Dziś jedna osoba jest w stanie posługiwać się tysiącami kont, które umożliwiają wykreowanie określonego przekazu. Czasem wyłapanie tego typu działań jest proste, gdyż zdarza się, że odbywa się wszystko w pełni automatycznie – przy zastosowaniu tego samego wzorca przez tysiące kont. W przypadku treści opłaconych sprawa robi się trudniejsza.

Osoba, niezaprawiona w niuansach Twittera, mogłaby odnieść wrażenie, że Adam Bodnar ma samych wrogów. Większość komentarzy atakujących go, często poniżej poziomu, pochodzi jednak od osób, które nie podpiszą się nawet własnym nazwiskiem. Atak akurat na jego mnie nie dziwi. Niezależne silne jednostki są nie po myśli tym, którzy chcieliby przejąć „rząd dusz”.

Dlatego warto uważać z powoływaniem się na głos internautów jako swoiste vox populi. Tym bardziej jeżeli są to opinie użytkowników niepodpisanych nawet własnym imieniem i nazwiskiem.

W pewnych sytuacjach Internet może zaprzeczyć demokracji, której nieodzowną cechą jest równość. Ktoś kto dysponuje odpowiednimi zasobami czasu, pieniędzy lub infrastruktury może stworzyć efekt jakby ta jego opinia była popierana przez setki, tysiące. Przy urnie wyborczej, w pracy, w życiu prywatnym będzie to jednak jeden człowiek.

Kolejną kwestią jest moderacja. Zdarza się, że niektórzy providerzy stosują premoderację albo promowanie niektórych treści. Zdarza się, że nie akceptują tych treści, które nie są zgodne z poglądami osób związanych z providerem. Może to też stworzyć wypaczony obraz opinii publicznej. Wykorzystanie narzędzia opartego na niedemokratycznych zasadach na pewno nie sprzyja demokratyzacji życia publicznego.

Komentarze

komentarze