Kto pyta ten nęka? – felieton naczelnego

W ostatnich dniach część Internetu skupiona wokół watchdogów (ludzi od społecznej kontroli działalności władzy) żyje irracjonalnym wnioskiem radnych gminy Ożarowice. Rajcy tamtejszej śląskiej gminy wymyślili, że przegłosują wniosek o skierowaniu do prokuratury zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa przez obywatela, który… „notorycznie nadużywał ustawy o dostępie do informacji publicznej niezgodnie z jej celem”.

Co przedstawiciele ludu myśleli kiedy uznawali, że prokuratura powinna się zająć się ściganiem obywatela, który korzysta z konstytucyjnego prawa a tym bardziej prawa człowieka?! Pozornie problem wyszedł w jednej gminie gdzie radni wpadli na tak głupi pomysł, ale przeświadczenie o krzywdzeniu urzędników przez obywateli dotyczy wielu innych miejsc w naszym kraju.

Obywatel, który pyta, jest traktowany jak intruz, pieniacz, ktoś kogo można zbyć. Tym bardziej, że urzędnicy są przeświadczeni o tym, że nic złego im się nie stanie. Jak zauważył już w XVIII wieku włoski prawnik, który wywarł szeroki wpływ na prawo karne:

„Pewność ukarania, choćby umiarkowanego, zrobi zawsze większe wrażenie niż strach przed inną, surowszą karą, z którym jednak łączy się nadzieja na bezkarność.” (Źródło: https://pl.wikiquote.org/wiki/Cesare_Beccaria)

A do tego politycznie potrafi się wypuścić machinę propagandową pod hasłem „pieniacz”.

I tak w istocie jest. Niewielu obywateli zdecyduje się złożyć skargę do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego czy odwołanie od decyzji do Samorządowego Kolegium Odwoławczego. Zbywa się też dziennikarzy, o ile pytają o coś na czym władza lansować się nie chce.

Niekiedy urzędnicy na obronę swojego stanowiska przeciwko „nękającym” podają argument, że zadającymi pytania są opozycyjni radni, kandydaci na radnych lub inni ludzie, którzy mają w tym swój partykularny interes. Argument o tyle śmieszny, co uświadamiający niezrozumienie czym jest konstytucyjny dostęp do informacji publicznej. Jeżeli pytają kandydaci na radnych czy opozycyjni radni, to tylko pozostaje nam wyborcom się z tego cieszyć! Piszę serio.

Dostęp do informacji publicznej jest warunkiem koniecznym istnienia społeczeństwa demokratycznego. Pretendenci do stanowisk obsadzanych w wyborach powszechnych, powinni móc przedstawić rzetelny program polityczny, z którymi mogą rywalizować z rządzącymi na merytoryczne, realne argumenty. Poprzez zbieranie informacji mogą się rzetelnie przygotować do sprawowania tej funkcji i nie okaże się (jak to często niestety bywa), że w ich wiedzy są duże braki.

A i obywatele mają prawo proponować rozwiązania, które opierają się na realnych możliwościach samorządu. Osoba, dla której wartością jest praworządność i uczciwość ma prawo kontrolować czy wszystko dzieje się w majestacie prawa i sprawiedliwości. Przedsiębiorca ma prawo pytać o ważne dla niego obszary działalności, na podstawie których oprze swoje decyzje biznesowe. Osoba, która chce wybudować dom ma prawo pytać o informacje, które pomogą jej podjąć właściwą decyzję. Rodzic chcący posłać swoje dziecko do przedszkola czy szkoły ma prawo pytać o informacje dot. jakości nauczania, protokoły z rad pedagogicznych itp. Każdy z nas ma to prawo i nie musi tłumaczyć dlaczego. To, że obywatele pytają jest przejawem społeczeństwa obywatelskiego i świadomości obywatelskiej!

Dostęp do informacji publicznej jest warunkiem koniecznym dla konstytucyjnej wolności słowa i wolności mediów. Blokując dostęp do informacji publicznej blokuje się możliwość korzystania z wolności słowa, walczy się z filarami demokratycznego państwa. Wolność słowa to wartość a nie głoszenie wszystkiego co ślina na język przyniesie. Abyśmy mieli do czynienia z wartością informacja musi być prawdziwa.

I tak w art. 61 Konstytucji RP ustrojodawca napisał:

„Obywatel ma prawo do uzyskiwania informacji o działalności organów władzy publicznej oraz osób pełniących funkcje publiczne. Prawo to obejmuje również uzyskiwanie informacji o działalności organów samorządu gospodarczego i zawodowego, a także innych osób oraz jednostek organizacyjnych w zakresie, w jakim wykonują one zadania władzy publicznej i gospodarują mieniem komunalnym lub majątkiem Skarbu Państwa.”

Z kolei art. 10 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka:

„Każdy ma prawo do wolności wyrażania opinii. Prawo to obejmuje wolność posiadania poglądów oraz otrzymywania i przekazywania informacji i idei bez ingerencji władz publicznych i bez względu na granice państwowe. Niniejszy przepis nie wyklucza prawa Państw do poddania procedurze zezwoleń przedsiębiorstw radiowych, telewizyjnych lub kinematograficznych.”

A więc to jest prawo konstytucyjne jak i prawo człowieka. Zdaniem niektórych można je nadużyć. Dobrze, że jeszcze nie słyszałem o nadużywaniu niektórych innych praw i wolności człowieka, np. prawa do życia, zakazu tortur, zakazu kary śmierci.

Urzędnicy potrafią także powiedzieć, że muszą odpowiadać na wniosek obywatela zamiast wykonywać jakąś inną pracę. Jednak nie robią tego pro publico bono, w odróżnieniu od części „nękających” obywateli. Mają za to płacone wynagrodzenie i jest to w charakterze ich obowiązków. Jeżeli mają problem z wykonywaniem tego typu zadania, to sygnał dla kierownika jednostki, że trzeba podjąć działania, które zapewnią wykonywanie konstytucyjnych obowiązków przez władzę publiczną.

Niekiedy pewne zachowania podmiotów zobowiązanych można odebrać jako jakąś złośliwość. Zdarzyła mi się taka sytuacja, że 12 grudnia skierowałem zapytanie prasowe do pewnego zakładu budżetowego w pewnym samorządzie. Odpowiedź otrzymałem mailem 26 grudnia tuż po godzinie 21:00. Pytania były proste, odpowiedzi też. Jeżeli ktoś już chciał odpowiedzieć „w terminie do 14 dni”, mógł to legalnie zrobić nazajutrz (patrz art. 57 k.p.a.). Szkoda, że nie doczytał jednak zwrotu „bez zbędnej zwłoki, w terminie do…”…

Komentarze

komentarze